Zmaganie konfederatów o godność Rzeczpospolitej

Do momentu wybuchu Powstania Styczniowego to właśnie Konfederacja Barska była najczęściej wspominanym polskim wydarzeniem zbiorowym. Zanim rozpoczniemy rozważania na temat genezy zawiązania się tego niezwykłego związku cywilno-wojskowego szlachty polskiej, warto przytoczyć fragment tekstu poselstwa skierowanego przez konfederatów do chana krymskiego Gireja. Polacy pisali co następuje:

Przez zniszczenie praw naszych Moskwa chce przystąpić do zawojowania całej Europy. I jeżeli tejże potencyi rosyjskiej uda się w Polszcze robota i jeżeli wiara z wolnością będą wygładzone, wynika konsekwencyja na zburzenie wiary w Porcie Ottomańskiej trwającej i na podbicie kraju całego wschodniego. Mamy tedy za rzecz sprawiedliwą i słuszną zapobiegając publicznemu niebezpieczeństwu całej Europy upraszać Najjaśniejszego Pana przez traktaty i różne przymierza z nami zjednoczonego, ażeby wojska swoje w kraj moskiewski jako najprędzej wyprawić raczył.

 Pisali tak konfederaci do chana, który w 1768 r. sam już był zniewolony jeszcze bardziej niż Rzeczpospolita. Był on wówczas jedynie moskiewskim figurantem. Przyczyną tego stanu rzeczy był wcześniejszy brak oporu przeciwko agresywnym poczynaniom carskiej Rosji; takie właśnie konsekwencje ponosi wspólnota, która nie potrafiła zatrzymać wcześniej naporu imperium. Chanat Krymski nie miał już żadnego wyboru. Nie mógł odpowiedzieć na ten apel konfederatów z Polski. Oni podnieśli broń i walczyli przez cztery lata. Można zatem zadać pytanie: dlaczego powstali? Najprostszą nasuwającą się odpowiedzią wydaje się stwierdzenie, iż powstali, bo wcześniej upadli. Powstania wynikają z upadku. Są próbą protestu przeciwko temu położeniu, albo, jeśli się udają, stają się próbą zmiany tej sytuacji. W pewnym sensie można to nazwać odruchem – jak wiadomo, powstajemy wtedy, kiedy ktoś nas przewrócił, jest to naturalna reakcja. Jednak w przypadku zbiorowych wystąpień z bronią w ręku mamy do czynienia z czymś więcej, choć czasem sama godność znajdująca swój wyraz w chęci wyrwania się z upadku wystarczy dla usprawiedliwienia odruchu.  Powstanie wiąże się także z myślą czy też z pamięcią – walczymy, bo przypominamy sobie wzory poprzedników, którzy to robili. Sięgając do bliższych nam czasowo przykładów, można powiedzieć, iż tak było w przypadku Żołnierzy Wyklętych. Oni powstawali dlatego, że Polska była w upadku, ale też z tego powodu, że pamiętali poprzednich powstańców. Tych oczywiście najbliższych – z Warszawy 1944 r., ale też całe pokolenia ich poprzedników, których tamci pamiętali. Byli wśród nich i powstańcy styczniowi z 1863 r., i ci z listopada 1830 r. czy też kosynierzy Kościuszki, aż po Konfederatów Barskich.
W tym miejscu należałoby zadać pytanie: skąd Konfederaci mieli taką myśl, taką pamięć? Otóż sięgając do początków historii Polski można przeprowadzić linię, która cofnie nas aż do lat 90. XI w. Wtedy moim zdaniem miało miejsce pierwsze polskie powstanie. Właśnie wówczas rycerze, którzy spotkali się pod Wrocławiem u boku młodziutkiego Bolesława Krzywoustego (może jeszcze wtedy tego przezwiska nie nosił) powstali przeciwko seniorowi – Władysławowi Hermanowi.  Przede wszystkim jednak był to bunt przeciwko palatynowi Sieciechowi oraz skorumpowanej państwowej administracji uciekającej się do pomocy zewnętrznej, by gnębić poddanych.  Wtedy to mamy u Galla Anonima po raz pierwszy opisany odruch powstańczy przeciwko niesprawiedliwej władzy. Aby zastanowić się nad ciągłością postawy powstańczej Polaków na przestrzeni wieków, warto także odwołać się do Aktu Konfederacji Bełzkiej z 1572 r., sporządzonego przez Jana Zamojskiego. Późniejszy kanclerz i hetman wielki, prawdziwy twórca zasady elekcji viritim (czyli takiej elekcji, w której każdy osobiście może wziąć udział w wybieraniu władcy) przygotował ów Akt… po śmierci Zygmunta Augusta (lipiec 1572). Debatowano wówczas co zrobić z Rzeczpospolitą w sytuacji wygaśnięcia dynastii Jagiellonów. Napisał wówczas Zamojski te oto słowa, które potem dźwięczały wśród kolejnych pokoleń wolnych Polaków:

Naprzód ślubujemy i obiecujemy pod wiarą i poczciwościami naszymi stać i trwać w Rzeczypospolitej naszej wspólnej Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego i ziem jej należących tak jako jej członki w swym własnym ciele i że nigdy się od niej oderwać, dokąd nam nie tylko majętności ale i gardeł naszych stawać będzie, nie dopuścimy. I że przeciwko tem wszem nieprzyjaciołom postronnym jako też acz bowiem  nie rozumiemy, aby się między nami znajdować mieli. Wnętrznym którzy tej rzeczpospolitej ziemie zamki i miasta miejsca posiadać i od niej odrywać by chcieli majętności i krwi naszej nie folgując wszyscy obopólnie żadnego  nie wyjmując powstaniemy ku skazie ich.

Sprzeciwić należy się tym, którzy przychodzą z agresją z zewnątrz, albo też próbują  pognębić  ojczyznę od środka. Zatem słowa: „powstaniemy ku skazie ich”, czyli tych którzy chcą krzywdzić Rzeczpospolitą, miały jakąś moc zobowiązującą kolejne pokolenia Polaków. Bo z nią, z ową mocą, zrosła się ta myśl i ten odruch, który spowodował pierwsze wielkie na pewno udane polskie powstanie – Konfederację Tyszowiecką. To było powstanie narodowe, to była pierwsza udana konfederacja zawiązana przeciwko obcej okupacji. Kiedy mówi się nam o złej, głupiej tradycji powstańczej, o przegranych powstaniach, to wspomnijmy tę pierwszą na pewno dającą się potwierdzić konfederację. Tę, która uwolniła kraj od Potopu, w sytuacji kiedy Rzeczpospolitej mogło już nie być, bo nie było poza Częstochową wolnego skrawka ziemi. I „powstali ku skazie ich”; ku skazie zdrajców, ku skazie cara moskiewskiego, króla szwedzkiego, potem także księcia siedmiogrodzkiego, którzy razem najechali na Rzeczpospolitą. Co ciekawe, bezpośrednio tę tradycję powstańczą odnowiło już w XVIII w. wydarzenie, które miało miejsce właśnie w Siedmiogrodzie na Węgrzech. Zaprzyjaźnieni i powiązani licznymi więzami rodzinnymi ze szlachtą polską Siedmiogrodzianie i Węgrzy pod wodzą księcia Franciszka Rakoczego, wnuka tego, który najeżdżał Polskę w czasie Potopu, powstali przeciwko habsburskiemu panowaniu w latach 1703-1711. Hasło tego powstania, do którego dołączyło tysiące Polaków, brzmiało „Za wolność i całość z Bogiem”. To właśnie hasło i to doświadczenie walki o wolność wtedy waszą, potem naszą musiało siedzieć w głowach tych, którzy doświadczyli kilkanaście lat później zniewolenia Polski w czasie elekcji 1733 r. To była pierwsza nie-wolna elekcja, przeprowadzona pod moskiewskimi bagnetami. Dwa korpusy rosyjskie wkroczyły do Polski, aby wymusić wybór pożądanego przez carycę Annę Iwanowną kandydata, czyli Augusta III. W kontekście tego właśnie wydarzenia – otwartego zniewolenia, jawnego podeptania wolności, które pojawiło się po raz pierwszy, hasło niepodległości. Sformułował je ojciec Stanisław Konarski, pijar, komentując niejako sytuację, która domagała się powstania „ku skazie ich” – tych Rosjan, którzy wkroczyli, i tych obywateli polskich, którzy wtedy ich posłuchali, ulegli. Doszło do tego powstania – zawiązania się konfederacji nazywanej czasem tarłowską od nazwiska przywódcy. Trwała ona, podobnie jak barska, długo – kilkanaście miesięcy, i tak jak barska zakończyła się później wywiezieniem kilku tysięcy Polaków na Sybir. To także wiąże się z pamięcią konfederacji – tradycja cierpienia dla ojczyzny. Warto także dodać, iż bezpośrednim impulsem dla zawiązania się związku cywilno-wojskowego szlachty w Barze było pewne dramatyczne wydarzenie również powiązane z wywiezieniem Polaków w głąb terytorium imperium rosyjskiego…

 W październiku 1867 r. młodziutki wówczas poseł Seweryn Rzewuski wraz ze swoim ojcem Wacławem, hetmanem wielkim koronnym, zostali na rozkaz ambasadora Repnina porwani przez setkę dragonów carskich pod wodzą majora Igelströma i wywiezieni w głąb Rosji do Kaługi. Ofiarą tej agresji padli także biskup kijowski Józef Andrzej Załuski oraz drugi senator – biskup krakowski Kajetan Sołtyk. To wszystko wydarzyło się w Warszawie podczas trwania obrad sejmu. Można zatem zadać sobie pytanie: czy państwo, które sobie na to pozwala, żeby obce wojsko porywało w biały dzień ze stolicy dwóch senatorów i jednego posła, więziło ich i wywoziło w głąb własnych terytoriów, czy taka wspólnota może istnieć bezkarnie? Czy karą nie jest zgoda na takie funkcjonowanie? Warto w tym momencie przyjrzeć się bliżej sytuacji politycznej poprzedzającej zawiązanie się Konfederacji Barskiej.

Elekcja króla Stanisława Augusta Poniatowskiego wiązała się, rzecz jasna, z wymuszeniem tego wyboru przez Rosję, przez Katarzynę. Można jednak powiedzieć, iż ten wybór mógł znaleźć usprawiedliwienie czy też uzasadnienie, tym bardziej iż król miał jak najlepsze intencje. Chciał przeprowadzić energicznie szereg reform, które ostatecznie miały Rzeczpospolitą umocnić, odnowić, zmodernizować w dobrym tego słowa znaczeniu. Jednak w 1766 r., czyli po niecałych dwóch latach rządów, nie miał żadnych złudzeń. Jego zapał został złamany przez krótkie „nie” Katarzyny – kategoryczny sprzeciw wobec jakichkolwiek planów przeprowadzenia reform realnie wzmacniających Rzeczpospolitą. Przypominał o tym przysłany specjalnie przez Katarzynę wspominany już ambasador Nikołaj Repnin. Był on, rzecz jasna, nieskończenie bardziej kulturalny od dzisiejszych reprezentantów Moskwy, ale wyspecjalizował się w tym, co do dzisiaj znamy, w tej samej sztuce poniżania. W tym przypadku upokarzany był teoretycznie suwerenny król sąsiedniego państwa i wszyscy jego poddani. A narzędziem tego poniżania była próba narzucenia Rzeczpospolitej prawa o tolerancji religijnej, której, rzecz jasna nie było w żadnym innym kraju europejskim. W Anglii byli prześladowani katolicy, podobnie – w Prusach u wspaniałego „króla-filozofa”, a już na pewno nie było mowy o najmniejszej tolerancji religijnej na terenie imperium rosyjskiego. Oczywiście Repnin chciał w ten sposób złamać wszelkie reformy, poniżyć, po prostu poniżyć Rzeczpospolitą w ten sposób, aby to jej sejm zgodził się na upokorzenie religii katolickiej, z którą tożsamość polityczna i kulturowa Polski była najsilniej związana. Jednak Repnin zdawał sobie sprawę, iż polski sejm tego nie przegłosuje, a wzburzenie opinii publicznej w Rzeczpospolitej może mieć fatalne skutki dla jego polityki. Nie chcąc zatem ryzykować fiaska swoich planów, wymyślił  Repnin razem z Katarzyną haczyk, że to nie sejm będzie o tym decydował, tylko wybrana delegacja sejmowa. Wybierze się kilkanaście osób, które się zastraszy albo przekupi i one przegłosują to co trzeba. Opierał się temu nuncjusz Angelo Maria Durini. W jego przypadku Repnin wymyślił prosty sposób: zanieść nuncjusza do karety i wozić go wokół Warszawy, a jak przyjdzie potrzeba, to i dookoła Polski, aż ten zmuszony głodem i innymi dolegliwościami zgodzi się zaakceptować nowe prawo. Mimo zagrożenia, nuncjusz wytrwał w niezłomnej postawie – kilka miesięcy później udzielił błogosławieństwa i pełnego poparcia Konfederatom Barskim. Natomiast w pełni wspierał poczynania Repnina ówczesny prymas Rzeczpospolitej, Gabriel Podoski – był to rzeczywiście „prymas tysiąclecia”, oczywiście w negatywnym sensie. Podobno podczas całego swojego życia był w stanie odprawić jedynie dwie msze święte. Jeśli pokazywał się publicznie, to tylko ze swoją kochanką – grubą kuchtą niemiecką, której zresztą podobno był wierny.  Każdym swoim gestem i ruchem poniżał religię katolicką. Był też, rzecz jasna, dobrze opłacany przez carycę za to, iż był gotów przyjąć upokorzenie religii katolickiej w swoim kraju, zyskał też poklask samego Voltaire’a. Otóż czy w tej sytuacji, która skończyła się protestem hetmana Rzewuskiego, jego syna oraz dwóch biskupów, a w następstwie ich porwaniem można było nie powstać? Na co jeszcze trzeba było czekać, żeby nie reagować?  Żadne reformy nie były już podejmowane przez króla od 1766 r., którą to sprawę najwnikliwiej opisuje znakomita badaczka tej epoki pani profesor Zofia Zielińska, entuzjastka Stanisława Augusta. Nie da złego słowa powiedzieć o królu, a jednak stwierdza że to on musiał uznać fiasko swoich planów w 1766 r. Wiedział, że już ani kroku Katarzyna nie pozwoli mu zrobić. I co w takim razie można było uczynić? Trwać w tej sytuacji? Nie – trwanie oznaczało dalsze staczanie, degrengoladę przede wszystkim godności Rzeczpospolitej. Nie dawało także żadnej gwarancji na to, że całość Rzeczpospolitej będzie utrzymana. Należy pamiętać, iż na dworze petersburskim ścierały się przez cały czas dwie fakcje polityczne. Katarzyna wolała utrzymać protektorat nad całością ziem Rzeczpospolitej, ale wielu urzędników wokół niej domagało się nadań na terenach Polsce wyrwanych. Byli to przede wszystkim bracia Czernyszewowie.  Oni wciąż namawiali Katarzynę, na „urwanie” czegoś temu krajowi, „który i tak do nas należy”. Czy nie zrobiliby tego bez Konfederacji Barskiej? Nie ma na to żadnej przesłanki. Wiadomo natomiast, że gdyby Polska nie powstała, gdyby nie powstała szlachta, to ani Rzeczpospolita nie mogłaby się reformować, ani Polacy nie byliby w stanie spoglądać w te lustra, jakie wtedy mieli, z poczuciem, że mają chociaż resztkę godności. Jak wiemy, przeprowadzanie reform zaczęło się po Konfederacji Barskiej. Katarzyna po pierwszym rozbiorze prawdopodobnie chcąc uspokoić Rzeczpospolitą, zgodziła się przeprowadzić te reformy, które Polskę zmieniły, zmodernizowały, dały jej nowoczesną elitę, dzięki której weszła w wiek XIX w. takim stanie, który nie pozwolił jej już zginąć. Były to elity wykształcone w szkołach Edukacji Narodowej. Nie byłoby Komisji Edukacji Narodowej, gdyby nie było Konfederacji Barskiej.

Rozważając pytanie o koncepcję polityczną konfederacji barskiej, można powiedzieć, iż przyświecała jej myśl prometejska, antyimperialna, odwołująca się do losu narodów, jako wspólnot kulturowo-politycznych zniewolonych przez imperialne centrum. Pierwszy raz ta myśl trafia do polskiej świadomości już w czasie konfederacji 1734-35 r., po wspomnianej już zniewolonej elekcji Augusta III i po wkroczeniu armii rosyjskich. Wtedy konfederaci zgromadzeni w województwie sandomierskim wydali odezwę pod tytułem Zdanie narodu polskiego, osobliwie konfederacji sandomierskiej dane do uwagi narodom rosyjskiemu i kozackiemu.  Tekst owego pisma zachowany w dwóch wersjach, z których jedna znajduje się w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie, druga zaś w Ossolineum we Wrocławiu, jest znany i właściwie przedstawia te myśli, które są do dziś aktualne. Pismo do narodu rosyjskiego jest wezwaniem  do buntu przeciwko elicie politycznej, która ten naród zniewala. W tamtym przypadku chodziło o odwołanie do uczuć narodu rosyjskiego przeciwstawionego niemieckiej elicie urzędniczej, którą wprowadził Piotr Wielki. Jeszcze ciekawsza jest jednak ta część tej odezwy, która dotyczy narodu kozackiego.  Właśnie w tym fragmencie pojawia się już wprost ten element, który po 1918 r. będzie nazwany prometejskim, a więc wezwanie nie rosyjskich narodów, do buntu przeciwko rosyjskiemu centrum imperium. Powstanie zniewolonych przez Rosję narodów miało być głównym, najskuteczniejszym potencjalnie narzędziem walki o polską niepodległość – także o wspólną niepodległość. I tu kozacki element jest podniesiony na nowo ze wspomnieniem oczywiście, iż niestety nie udało się pogodzić żywiołu kozackiego z Rzeczpospolitą w XVII w., ale też ze świadomością, jakie to miało znaczenie dla utraty niepodległości. Pojawia się jednak jednocześnie nowy wątek, który dorzuca ukraińska myśl polityczna. Chodzi o koncepcję wspólnej walki przeciwko imperium rosyjskiemu, walki sprzymierzonych różnych zniewolonych narodów, która to myśl rodzi się w kręgu Iwana Mazepy – tego właśnie, który pod Połtawą wraz z Karolem XII przegrał starcie przeciwko Piotrowi I. Następca Mazepy, Fyłyp Orlik, zmuszony do emigracji właśnie pod wpływem książąt Czartoryskich, a potem w Paryżu rozwinął w latach 30. te idee, że Rosja chce zniewalać kolejne narody. Zatem narody już zniewolone, które mogą się znaleźć w kręgu planów dalszego podboju, czy też rusyfikacji, powinny się między sobą sprzymierzyć i wspólnie przeciwstawić  się temu nienasyconemu apetytowi imperialnemu Rosji. Konfederacja Barska powraca do tej koncepcji, ale – bez odwołania się do narodu ukraińskiego. Dlaczego? Przyczyną był fakt, iż imperium rosyjskie doskonale zdawało sobie sprawę z tego, jak śmiertelnym dla niego zagrożeniem jest sprzymierzenie się żywiołu kozackiego, ukraińskiego z siłą polskiej, szlacheckiej wolności.  Dlatego właśnie świadomie, cynicznie, agenci rosyjscy rozniecili morze nienawiści kozackiej do Polaków, do szlachty.  Skutkiem ich działania były tragiczne wydarzenia tak zwanej koliszczyzny. O mechanizmach działania carskiej agentury w celu rozniecenia antypolskich nastrojów wśród Kozaków napisał najdokładniej, najwnikliwiej znakomity historyk Władysław Serczyk, w swojej rozprawie habilitacyjnej poświęconej dziejom koliszczyzny. Ostatnie powstanie ukraińskie przeciwko Polakom spowodowało olbrzymi rozlew krwi i raz jeszcze uniemożliwiło współpracę ukraińsko-polską, do której 30 lat wcześniej nawoływali już i Polacy, i Kozacy. Warto to sobie uświadomić, jak ta cyniczna gra imperium moskiewskiego mająca utrwalić nienawiść pobratymczą między Polakami i Kozakami oddziaływała wtedy i jak działa dzisiaj. Kto chce przeanalizować tę politykę carycy Katarzyny w odniesieniu do Koliszczyzny i Konfederacji Barskiej może sięgnąć do nieoczekiwanego autora. Otóż znakomicie przeanalizował tę politykę i całą jej perfidię niejaki Karol Marks w latach 50. XIX w. Ta część jego spuścizny nie była publikowana w dziełach zbiorowych drukowanych w Moskwie ani w Polsce, oczywiście w latach 50. Dopiero w ostatnich wydaniach opublikowano nieznane wcześniej dzieła Marxa demaskujące imperialną politykę rosyjską w XVIII w. praktykowaną na Polsce. Nie jestem entuzjastą Marksa, jak się może państwo domyślacie, ale akurat te analizy są niezwykle błyskotliwe i interesujące. Wracając do spraw ukraińskich, należy zaznaczyć iż, co ciekawe, wśród konfederatów byli jednak kozacy, jak na przykład Sawa Caliński, jeden z najważniejszych bohaterów barskich. Niestety trwałe, głębokie współdziałanie Polaków z Kozakami uniemożliwiła koliszczyzna. Dlatego właśnie wśród odezw Konfederacji Barskiej znajdujemy, na tym szlaku, nazwijmy to tak, prometejskim, tylko taką odezwę znaną pod tytułem Oświadczenie konfederacji stanom i obywatelom rosyjskim z 1768 r.  Konfederaci Barscy wzywali w treści tego pisma żołnierzy carskich, aby odwrócili bagnety przeciwko swoim dowódcom, którzy niosą im także, a nie tylko Polsce zniewolenie. Upór, z jakim powtarza się ten apel w kolejnych powstaniach, w Powstaniu Kościuszkowskim, w Powstaniu Listopadowym, kiedy po raz pierwszy  zatknięte zostaną przed szeregami powstańców, żołnierzy tego powstania chorągiewki z napisem „Za wolność naszą i waszą” (tak to oryginalnie brzmiało, Mickiewicz to dopiero przestawił), ten apel wciąż pozostaje aktualny. Odwołanie się do wolności, której sile, której oddziaływaniu, której atrakcyjności, jak wierzymy, ulegną także ci, którzy wciąż służą zniewalaniu sąsiadów. Myślę, że właśnie ta idea razem z prometeizmem jest najważniejszym dziedzictwem myśli politycznej Konfederacji Barskiej.

prof. Andrzej Nowak

Tekst ukazał się w książce Konfederacja barska (1768-1772). Tło i dziedzictwo, Kraków 2018. Tytuł pochodzi od redakcji

Tekst jest zapisem wystąpienia prof. Andrzeja Nowaka, które miało miejsce 3 marca 2014, w Klubie Zygmuntowskim pt. Patriotyzm konfederacji barskiej.
Zapis oraz opracowanie dr Monika Makowska