Konfederacja barska na ziemi krakowskiej

Na pastwiskach Wróżnéj (należących w części do Modlnicy, Modlniczki, Rząski, Bronowic i Toń) jest dużo mogił i mogiłek z czasów wojen konfederackich,w których pochowani są polegli tu Moskale, którzy wedle mniemania ludu będąc źle ochrzczeni przez popów a stąd nie mając wypędzonego z siebie diabła, nie mogą być zbawieni i nie znajdując spokoju, jako potępieńcy straszą ludzi różnemi sposobami. Taką opowieść zanotował w XIX wieku Oskar Kolberg. Jak widać, w pamięci podkrakowskiego ludu długo zachowały się wspomnienia barskiej konfederacji. Jest to zupełnie zrozumiałe. Przez przeszło cztery lata Małopolska była nie tylko terenem walk, ale przede wszystkim przymusowym żywicielem wojsk rosyjskich, konfederackich, królewskich i zwykłych bandytów udających żołnierzy. Był to czas, w którym – jak zapisał naoczny świadek – każdy zbrojny oddział po wsiach wielkie szkody czyni, siana, owsy, zboża wszelkie, nawet w snopkach niewymłócone, kury, gęsi zabiera. Konfederacja barska narodziła się w roku 1768 na południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej, umierała w połowie roku 1772 w zachodniej Małopolsce, w Częstochowie, Lanckoronie, Tyńcu, a jej agonia trwała długo. W czerwcu 1768 roku, po upadku bronionych przez konfederatów Baru i Berdyczowa, los barżan wydaje się już przesądzony. Jej przywódcy musieli szukać schronienia za turecką granicą. Jednak narodzony w Barze ruch zdążył rozlać się po całym kraju. Kolejne województwa zawiązują konfederację. W Krakowie zawiązano ją 20 czerwca. Marszałkiem wybrano Michała Czarnockiego. Reakcja Rosjan była natychmiastowa. Już 22 czerwca pod murami Krakowa pojawił się oddział dowodzony przez podpułkownika Bocka. Były to dwie roty grenadierów, dwa szwadrony karabinierów oraz kanonierzy z jedną armatą. Miasto skutecznie obronili mieszczanie, gdyż – jak pisała Jadwiga Krasicka, autorka książki Kraków i ziemia krakowska wobec konfederacji barskiej – „wojsko konfederackie nie istniało jeszcze wówczas w Krakowie”. Twierdzenie, że „nie było wojska konfederackiego”, dotyczy nie tylko Krakowa i ziemi krakowskiej, ale całej konfederacji. Barska armia powstawała na zasadzie zaciągu towarzyskiego. Szlachta, śpiesząca pod sztandary, w patriotycznym uniesieniu zdejmowała ze ścian dworów i dworków zawieszone tam na kilimach szable i strzelby, siadała sama na koń i sadzała na nie swoje sługi. W ten sposób powstawały oddziały złożone ze szlacheckich towarzyszy i plebejskich pocztowych. Ten ochotniczy zaciąg w sposób naturalny likwidował w momencie tworzenia oddziału problemy logistyczne. Żołnierze zjawiali się z własną bronią, własnymi końmi, własnym oporządzeniem. Pozostawał problem, w jakim stopniu powstające w ten sposób formacje były prawdziwym wojskiem, a w jakim „szlachecką ruchawką”. Nie tylko zwykli towarzysze, ale także konfederaccy dowódcy w większości nie mieli doświadczenia wojskowego. Nie miał go też najsławniejszy spośród konfederatów barskich, Kazimierz Pułaski.
Koniec czerwca i lipiec roku 1768 to czas koncentracji małopolskich sił konfederackich. Jak pisał pamiętnikarz: Dnia 20 lipca o godz. 11 przed północą przybył do Krakowa J.O. książę Jmć Lubomirski z dywizyą swoją; także JMP. Bronicki, marszałek konfederacyi sandomierskiej, w ludzi 4000, tak konnych, jako i piechoty, z armatami i amunicji bardzo wiele. Wszyscy stali po rynku i ulicach całą noc; nie można było się przecisnąć. Wkrótce małopolskich barżan będzie czekał trudny egzamin. 29 lipca pod Makowem Rosjanie rozbijają kolumnę dowodzoną przez ks. Marcina Lubomirskiego.
Podobno w bitwie miało zginać dwustu konfederatów, prawie stu pięćdziesięciu trafiło do niewoli. W ręce Rosjan dostało się pięć dział. Sam książę Lubomirski szukał ocalenia po drugiej stronie węgierskiej granicy, czyli zniesiony pod Makowem w 13 ludzi uciekł. Ta pierwsza duża bitwa stoczona na terenie dzisiejszego województwa małopolskiego była tragiczną zapowiedzią przyszłych klęsk. Okazało się oto, że oddziały konfederackie, złożone przede wszystkim z improwizowanej kawalerii, nie były w stanie stawić czoła rosyjskiej, zorganizowanej na wzór zachodnioeuropejski, armii. Gdy nie dało się pokonać nieprzyjaciela w pierwszym starciu, jazda szukała ocalenia w ucieczce. Gorszy był los piechoty i artylerii, które nie były zdolne do równie szybkiego odwrotu. O tym, jak słabo do żołnierskiego rzemiosła przygotowani byli pokonani pod Makowem konfederaccy ochotnicy oraz ich dowódca, najlepiej świadczą słowa samego ks. Lubomirskiego. W dwa miesiące po bitwie książę pisał:  Niespodziewanym przypadkiem i nadnaturalną zajadłością na nas w rannych godzinach armja ros. przypadłszy, w daleko większej liczbie od moich ludzi mnie atakując krzykiem i bezmiłosiernym, a w narodach europejskich niepraktykowanym okrucieństwem, bezbronnych rąbaniem w taki strach ludzi pod komendą moją będących wprawia, iż w rozsypkę poszli. Najbardziej zdumiewające jest to, że autor powyższego cytatu, prawdziwa „czarna owca” w rodzie Lubomirskich, był znanym awanturnikiem, któremu nie były obce i wojna, i więzienie. 17 sierpnia, po długim oblężeniu, poddał się Kraków. Wydawało się, że los konfederacji w Małopolsce jest już przesądzony. Jednak było inaczej. Książę Lubomirski otrząsnął się po makowskiej klęsce, odzyskał siły i chęć do walki. Pod koniec września, gdzieś pod Gorlicami, wydał dwa uniwersały wzywające współobywateli do walki z okupantem. Zima 1768 na 1769 to czas przygotowań do przyszłych działań zbrojnych. Morale konfederatów, osłabione zeszłorocznymi klęskami, podbudowywało rozpoczęcie wojny rosyjsko-tureckiej. Barżanie mieli już sojusznika. 31 marca książę Lubomirski decyduje się wziąć sprawę w swoje ręce i ogłasza się marszałkiem krakowskim. Ma grono stronników. Nowy marszałek energicznie bierze się za przygotowania do walki z okupantem. 7 kwietnia mianuje Kazimierza Pułaskiego, mającego za sobą doświadczenia z ubiegłorocznej kampanii  ukraińskiej, regimentarzem województwa krakowskiego. Jednak wśród konfederatów nie ma zgody. Już na przełomie kwietnia i maja pod Bieczem regimentarz Józef Bierzyński zmusza Pułaskiego do posłuszeństwa i rezygnacji z funkcji. Konfederacja okopuje się – w przenośni i dosłownie, do dziś w  Muszynce przetrwały ślady „okopów konfederackich” – nad granicą węgierską. Z tego względnie bezpiecznego schronienia wyruszają zbrojne wyprawy przeciwko Moskalom. Mają one pobudzić cały kraj do walki z najeźdźcą. Po wykonaniu takiej misji, okupionej z reguły dużymi stratami, wracali konfederaci w Beskidy. Tak było między innymi we wrześniu 1769 roku, kiedy do obozu regimentarza Bierzyńskiego w podgorlickiej Kobylance, przybył Kazimierz Pułaski, ranny, na czele resztek swojego oddziału, ale otoczony sławą zagończyka, któremu udało się poprowadzić śmiałą wyprawę na Litwę i dotrzeć aż pod Słonim w województwie nowogródzkim. Próby rozszerzenia konfederacji nie pozostają bez wpływu na sytuację w Małopolsce. Wojska rosyjskie, potrzebne są w innych częściach Rzeczypospolitej i opuszczają okolice Krakowa. Z samego miasta Rosjanie wychodzą 3 września 1769 roku. Konfederaci wkroczą do dwa dni później i będą władali Krakowem do 9 listopada, kiedy w związku ze zbliżaniem się dowodzonych przez Suworowa opuszczą miasto bez walki. Wśród konfederackiej załogi jest Francuz, pułkownik Franciszek August Thesby de Belcour, jest to znak, że sprawa barska zaczyna nabierać charakteru międzynarodowego. Wodzowie konfederacji od początku wierzyli, że ich wystąpienie ma wymiar europejski, że mogą liczyć na zagraniczną pomoc. Rzeczywiście 6 października 1768 roku Turcja wypowiedziała wojnę Rosji. Profesor Władysław Serczyk tak pisał o tym wydarzeniu: „Turcję popychała do wojny dyplomacja francuska i austriacka; również sama Porta z niepokojem patrzyła na coraz liczniejsze formacje rosyjskie wprowadzane do Rzeczypospolitej dla walki z konfederacją barską. W tej sytuacji rzeczywiście każdy, błahy nawet pretekst mógł stać się wystarczającym powodem wszczęcia kroków wojennych.” Pretekstem tym stał się napad hajdamaków na Bałtę, miasto leżące po tureckiej stronie granicy. Po prostu jakaś grupa rabusiów spod znaku Gonty i Żeleźniaka, dla których nie miało żadnego znaczenia, kogo mordują i okradają, wtargnęła do miasta. Wojna z Turcją, zakończona pełnym zwycięstwem Rosji – traktat pokojowy podpisano 21 lipca 1774 roku – absorbowała siły rosyjskie, ale nie wywarła istotnego wpływu na sytuację militarną konfederacji. Inaczej miała się sprawa z francuskimi doradcami. Marszałek Marcin Lubomirski, zapewne wyciągając wnioski z doświadczeń pierwszego roku walk, który ujawnił wszystkie braki w przygotowaniu fachowym konfederackich dowódców, postanowił ściągnąć do Rzeczypospolitej ekspertów wojskowych z Francji. Ewentualni ochotnicy mogli liczyć na bardzo dobre warunki, czyli „30 dukatów miesięcznie i stół książęcy, koszta podróży od Wiednia; w Krakowie mają otrzymać ekwipunek i konie. W razie niedotrzymania umowy, którą zatwierdza minister francuski, książę płaci 1000 dukatów wynagrodzenia”. Jak widać, choć teoretycznie była to prywatna umowa pomiędzy polskim magnatem a francuskim oficerem, to władze w Paryżu, nie tylko tolerowały, ale wręcz akceptowały tego typu aktywność swoich obywateli. Pułkownik de Belcour został zwerbowany w maju 1769 roku. Jednak służbę w szeregach konfederackich rozpoczął dopiero we wrześniu, w opuszczonym przez Moskali Krakowie. Zanim przybył do Rzeczypospolitej zatrzymali go w Preszowie Austriacy, teoretycznie neutralnie życzliwi konfederacji. Po przybyciu do Krakowa francuski pułkownik energicznie zabrał się do pracy. Zakwaterował się na Wawelu i musztrował swoich podkomendnych, który liczba szybko rosła. Niestety dzieje tego oddziału i ich jego dowódcy nie były szczęśliwe. Po ewakuacji Krakowa zatrzymał się w Wadowicach. Później został ściągnięty do Zatora, gdzie od władz konfederacji otrzymał rozkaz wyruszenia do boju. Na próżno pułkownik Thesby de Belcour tłumaczył, że żołnierze jeszcze nie są przeszkoleni. Oddział wysłano w pole, ale bez wyraźnie określonych zadań.  W tej sytuacji, jak później pisał jego dowódca: „Rosło zbiegostwo, mnożyły się choroby”. Kres dowodzonej przez Francuza krakowskiej piechocie położyła bitwa pod Piotrkowem. Wielu żołnierzy zginęło, a sam pułkownik Thesby de Belcour wzięty do niewoli trafił aż do Tobolska. Wrócił z zesłaniu w 1773 roku. Zachował się dobrze, gdyż będąc na Syberii nie tylko sporządził zapiski etnograficzne o obyczajach mieszkańców tej krainy, ale także listę polskich zesłańców, którą przywiózł do Warszawy, co ułatwiło stronie polskiej podjęcie starania o ich zwolnienie. Pułkownik Franciszek August Thesby de Belcour nie jest jedynym Francuzem, którego nazwisko kojarzy się barskimi czasami. W 1770 roku przybyła do Rzeczypospolitej grupa francuskich oficerów, jednym z nich był pułkownik Karol Dumouriez. Liczono, że dzięki sprowadzonym z Francji instruktorom uda się przeobrazić szlachecką ruchawkę w regularne oddziały. Oprócz okopów nad węgierską granicą miel konfederaci w Małopolsce kilka ufortyfikowanych miejsc. Były to: Lanckorona, Tyniec i Bobrek pod Oświęcimiem. To właśnie Lanckorona na trwałe wpisała się w dzieje konfederacji barskiej i to nie tylko w jej małopolskim wymiarze. Pod zamkiem lanckorońskim w maju 1771 roku pułkownik Karol Dumouriez zdecydował się stawić czoła nadciągającym wojskom rosyjskim. Podejmując taką decyzję chyba zbytnio wierzył w wartość bojową wojsk konfederackich. Dysproporcja sił była bowiem ogromna. Jak sam pisał w pamiętnikach, dowodzonych przez Aleksandra Suworowa Rosjan było „trzy tysiące koni i półtrzecia tysiąca piechoty”. Dumouriez mógł tej sile przeciwstawić około tysiąca kawalerii i „dwustu strzelców pieszych dowodzonych przez oficerów francuskich”. Bitwa, stoczona 23 maja zakończyła się pogromem konfederatów. Ogarnięci paniką jeźdźcy tratowali dowódców, usiłujących powstrzymać ucieczkę. Zginęli w ten sposób Antoni Orzeszko i Kajetan Michał Sapieha. Niewiele lepiej od szlacheckiej jazdy sprawdzili się huzarzy Schutza, którzy wycofali się po oddaniu jednej salwy. Tylko piechota w porządku wycofała się do zamku i stamtąd raziła ogniem nacierających Moskali. Klęska lanckorońska była kresem polskiej kariery Dumourieza. Dowódca, który z tysiącem zbieraniny – słowo okrutne, ale jego użycie jest w tym przypadku w pełni uzasadnione – usiłuje walczyć z pięciokrotnie liczniejszym przeciwnikiem, traci zaufanie i przełożonych i podwładnych. Jednak mimo spektakularnej klęski pod Lanckoroną pozytywne efekty pracy pułkownika Dumourieza i innych francuskich oficerów są widoczne. Skutecznie bronią się konfederackie twierdza. Szczególną rolę odgrywa podkrakowski Tyniec, którego – pomimo dużych wysiłków i strat nie potrafią zdobyć Moskale. Konfederaci nie tylko się bronią, ale także stanowią zagrożenie. We wrześniu 1771 roku Moskale znów podejmują działania zaczepne. Konfederacka kawaleria starym zwyczajem szuka bezpiecznego schronienia za cesarską granicą. Nie udaje się natomiast atak na Tyniec 30 września po kilku godzinach walki Rosjanie wycofują się, nocny atak następnego dnia był równie nieskuteczny. Spektakularnym, ale pozbawionym znaczenia militarnego, wydarzeniem było zajęcie przez konfederatów Wawelu. Oblężeni na zamku konfederaci w miarę przedłużającego się oblężenia cierpieli coraz większy głód i pod koniec kwietnia 1772 roku musieli skapitulować. Jeszcze przed kapitulacją Wawelu rozbiór Rzeczypospolitej staje się faktem. W Małopolsce pojawiają się wojska cesarskie. Austriacy – w przeciwieństwie do Moskali – nie biorą konfederatów do niewoli. Tylko rozbrajają – a przy okazji ograbiają – i puszczają wolno. W maju wszyscy francuscy wojskowi zostają odwołani do ojczyzny. Podkrakowski Tyniec bronił się do 4 lipca. Tego dnia jego komendant Tomasz Wilkoński poddał klasztor Austriakom. Dzięki temu obrońcy Tyńca uniknęli losu swoich towarzyszy broni z Wawelu. Nie pognano ich na wschód, ani nie sprzedano Prusakom jako rekrutów. Po zdaniu broni mogli rozejść się do domów. Nie wszyscy żołnierze mają gdzie wracać. Wielu z nich już zasmakowało w wojaczce i nie mają ochoty wracać do pracy na roli, czy też przy warsztacie. Cześć obrońców Tyńca dobrowolnie wstępuje w szeregi cesarskiego wojska. W sierpniu 1773 kapituluje ostatnie gniazdo konfederackiego oporu, częstochowska Jasna Góra. Bohaterscy zagończycy albo zginęli, jak Józef Sawa Caliński, albo poszli na emigrację, jak Kazimierz Pułaski, albo, jak zrobił to Antoni Schütz, wstąpili do rosyjskiego wojska. W Małopolsce panoszą się teraz rosyjskie i austriackie wojska. Nie zwracając uwagi na trwające żniwa zmuszają chłopów do dawania podwód. Kraj jest wyniszczony czteroletnią wojną. Michał Kolumna Walewski, ostatni marszałek konfederacji krakowskiej miał niewątpliwie rację, kiedy 22 grudnia 1772 roku pisząc swój „reces”, czyli odstąpienie od konfederacji, użył słów „teraźniejsze okropne okoliczności”. Szybko okazało się, że okoliczności będę szczególnie trudne dla szlachty polskiej, która w wyniku pierwszego rozbioru znalazła się obcym panowaniem. Jej obawy najlepiej oddaje taki oto lament jednego z „barskich” rymopisów:

„Na sejmie teraźniejszym nasi dobrodzieje
Poddają nas w poddaństwo, nasi delegaci,
W pludry nas przystrajają, obnażywszy z gaci.
Kto dotąd był w swobodzie ślachcicem Polakiem,
Już przez was musi stać się albo Austryjakiem,
Lub luterskim, kalwińskim Prusakiem, lub z żalem
Straty wolności w jarzmie jęczącym Moskalem.”

 

Michał Kozioł

Artykuł pochodzi z książki Konfederacja Barska (1768-1772), Tło i dziedzictwo, Kraków 2018