Bodaj pierwszym wśród europejskich legitymizmów, starszym od sprawy spadkobierców Jakuba II w Anglii i w Szkocji, starszym od francuskiego legitymizmu po rewolucji lipcowej i od hiszpańskiego karlizmu – był katolicki legitymizm w Szwecji. Zrodził się po wygnaniu ze Szwecji Zygmunta III Wazy, wybranego w 1587 na króla Polski. Zygmunt III był po kądzieli potomkiem królów z polsko-litewskiej dynastii Jagiellonów i zawdzięczał swój wybór sentymentowi dynastycznemu polskiej szlachty. W Szwecji jednak jego niezłomny katolicyzm napotkał protestancką opozycję, na czele z jego stryjem Karolem Sudermańskim, który wywołał wojnę domową i uzurpował sobie tron. Polska stanęła oczywiście po stronie szwedzkich praw swego króla i jego następców – Władysława IV i Jana Kazimierza. W Warszawie (do której stolicę z Krakowa przeniósł Zygmunt III) był i emigracyjny dwór szwedzki, i emigracyjni ministrowie. A Polska wstawiła się w Rzymie, by do polskiego kalendarza liturgicznego wprowadzić wspomnienia szwedzkich męczenników, by
nie umniejszyć im publicznej czci wobec prześladowań Kościoła w Szwecji. Ta sprawa pokazuje nie tylko pierwszą zbieżność sprawy polskiej i sprawy karlistowskiej, ale również duchową tożsamość dawnej Polski i dawnej Hiszpanii. Dla obu krajów ewangelizacja stanowiła misję narodową. Hiszpania niosła chrześcijaństwo za morza, przede wszystkim do Ameryki Łacińskiej, Polska – wiarę katolicką na wschód Europy. Nawrócenie Litwy, utworzenie Kościoła Grekokatolickiego na Ukrainie, nawrócenie Domu Saskiego po wyborze na tron polski Augusta II Wettyna, obrona katolicyzmu w Szwecji – to wszystko dzieła tej misji (niezależnie od ciągłej zbrojnej obrony chrześcijaństwa, począwszy od zagrodzenia w XIII wieku drogi Mongołom przez Henryka Pobożnego, syna Świętej Jadwigi). Polska nawet w niewoli, dzięki zabiegom przywódcy emigracji – księcia Adama Czartoryskiego i polskiego Zakonu Zmartwychwstańców, mających istotny wpływ na politykę wschodnią bł. Piusa IX, przyczyniła się do powstania w 1861 Kościoła Grekokatolickiego w Bułgarii. Dziś polski Kościół nadal kontynuuje tę narodową misję przez pracę dziesiątków księży na Wschodzie, szczególnie na Białorusi. Polskę i Hiszpanię łączyło również podobieństwo socjologiczne. Oba kraje wyróżniały się bowiem w Europie dużą liczbą szlachty, z którego w Hiszpanii i w Polsce korzystało ok. 10% społeczeństwa. To z kolei wpłynęło znacząco na charakter obu narodów. Obrona chrześcijaństwa dla obu krajów oznaczała nie tylko walkę z niewiernymi, bo w czasach nowożytnych uzupełni ją najpierw starcie z protestantyzmem, które dla Polski ściśle związało się z wspomnianym przed chwilą poparciem praw starszej, katolickiej linii Wazów do tronu szwedzkiego, a potem opór – duchowy i polityczny – wobec ducha Oświecenia i Rewolucji. Jego najważniejszym wyrazem – dosłownie wojną (dłuższej u nas niż w większości krajów Europy) kontrreformacji z Oświeceniem – była konfederacja barska 1768–72, zbrojne wystąpienie szlachty przeciw Rosji (dążącej do dominacji nad Polską), przeciw królowi Stanisławowi Augustowi (oświeceniowemu władcy narzuconemu przez Rosję) i przeciw innowiercom, odwołującym się do protekcji Rosji i Prus. Konfederaci bili się w obronie wiary i praw kardynalnych (podstawowych), stanowiących podstawę ustroju Rzeczypospolitej. Kierowali się również sentymentem dynastycznym, wierząc, że tylko król z dynastii saskiej, panującej od końca XVII wieku, zagwarantuje niezależność kraju. To ich oczekiwanie wpłynie potem na ogłoszenie w Konstytucji 3 Maja domu Fryderyka Augusta III polską dynastią narodową. Konfederacja barska stała się pierwowzorem późniejszych, XIX-wiecznych powstań i wielką inspiracją literatury romantycznej. Była tyleż aktem religijnym co politycznym. Wykazuje też ogromne podobieństwo do ducha i wojen karlizmu. Konfederacja dała czynny wyraz jedności, o której uczył w swych kazaniach ojciec Piotr Skarga SJ, wielki pisarz polskiej kontrreformacji, jedności łączącej prawdziwą religię, prawowitą władzę i wolność polityczną, stanowiących wzajemnie się wspierające filary ładu społecznego, takiego, jakiego chciał Bóg i jaki jest zgodny z naturą ludzką. Idea ta zaprzeczała koncepcjom pomachiavellowskiego nowego „realizmu politycznego”, który fundamentalnie zakwestionował wzajemny związek religii, prawowitej władzy i wolności. Machiavelli centrum swej refleksji politycznej uczynił władzę; dla tradycji katolickiej najważniejsze były prawa fundamentalne (w Polsce zwane kardynalnymi), obowiązujące władzę i poddanych, poświadczające autorytet władcy i swobody społeczeństwa, chroniące sprawiedliwość i wolność. Ustrój oparty na tych zasadach, podobnie jak kontrreformacja i barok, przetrwały w Polsce do lat 70. XVIII wieku. Co ciekawe, dwa pokolenia wcześniej niż ojciec Skarga – Francisco de Vitoria OP proroczo uczył za Kajetanem, że podjęcie wojny przez naród, który padł ofiarą najazdu, nie wymaga dyspozycji ze strony legalnej władzy, wynika z samego prawa natury. Urzeczywistnieniem tej zasady będą hiszpańskie powstania w 1808 i 1936 oraz polskie w 1830 i 1863, a (w sensie materialnym) również wojny karlistowskie. Sprawa karlistowska stała się bowiem czynnym wyrazem tych zasad w czasach porewolucyjnych, przy czym – w tym wypadku – czyn stał się jeszcze ważniejszy niż doktryna. Karlizm bowiem praktycznie potwierdzał znaczenie prawdziwej religii jako najważniejszego składnika dobra wspólnego, istoty powołania i życia Hiszpanii oraz rolę prawowitego władcy jako niezastąpionego gwaranta sprawiedliwości, wolności i tożsamości Ojczyzny. Karlizm – przez swój powstańczy i ludowy charakter, przez gotowość oporu wobec uzurpowanej władzy – będzie dawał świadectwo owej jedności wiary, prawowitości i wolności, charakteryzującej cywilizację katolicką w jej autentycznym kształcie, nieskażonym przez wpływ protestantyzmu i Oświecenia. Czym konfederacja barska dla polskich powstań narodowych w XIX wieku, tym dla karlizmu było powstanie narodowe w obronie prawowitego władcy przeciw cudzoziemcom w latach 1808–13. To również moment dramatycznego zbiegu i chwilowego rozejścia się dziejów Polski i Hiszpanii, w XVI wieku najpotężniejszych państw na wschodzie i zachodzie Europy. Polska straciła niepodległość w 1795 roku. Jej zagrożenie kazało już wcześniej części patriotów szukać pomocy u rewolucyjnej Francji. Ale sprawa polska nie była sprawą rewolucji. Voltaire i encyklopedyści z entuzjazmem popierali politykę Rosji przeciw „zacofanej” Polsce. Natomiast dla de Maistre’a i Edmunda Burke’a było oczywiste, że rozbiory Polski, likwidacja starej, historycznej monarchii, są zbrodnią tak jak rewolucja francuska. Kongres wiedeński zresztą, wraz z jego Świętym Przymierzem, zaakceptował nie tylko rozbiory Polski, ale również likwidację takich filarów Christianitatis jak Republika Wenecka czy Państwo Zakonu Maltańskiego. Wbrew głoszonemu legitymizmowi – Europa powiedeńska zaakceptuje niedługo potem obalenie prawowitej monarchii we Francji, a potem w Hiszpanii. Wcześniej jednak wojsko polskie wzięło udział we francuskim najeździe na Hiszpanię. Polacy wprawdzie związali sprawę odbudowy państwa z Napoleonem na dobre i złe, ale nie stracili zmysłu dobra i zła. Z Hiszpanii nasi żołnierze przywieźli zarówno wspomnienia okropności wojny, jak i – utrwalony potem w polskiej literaturze – podziw dla bohaterstwa powstańców broniących wiary i wolności kraju. Jeszcze przez pewien czas po wojnach napoleońskich drogi Polski i Hiszpanii będą biec w przeciwnych kierunkach; Święte Przymierze dla nas było sprzysiężeniem Rosji, Prus i Austrii przeciw niepodległości Polski; katolickiej Hiszpanii Święte Przymierze przyniosło ratunek przed rewolucją dzięki interwencji wojsk Ludwika XVIII. Ta spowodowana okolicznościami polityki rozbieżność nie zmieniła wspólnoty duchowej w tym, co najważniejsze – w katolicyzmie przeżywanym jako ostateczny cel egzystencji również w wymiarze narodowym (choć w obu naszych krajach w XIX wieku musi on ciągle zmagać się z pozostałościami Oświecenia). W Polsce pierwszym symptomem głębokiego odrodzenia religijnego było powstanie Zakonu Zmartwychwstańców po powstaniu 1830 roku, zakonu założonego przez dyplomatę i dwóch oficerów armii powstańczej. To odrodzenie katolickie szczególnie widoczne było podczas powstania 1863 roku, które rozpoczęte przez partię radykalną, rychło przybrało charakter religijnej wojny narodu o sprawiedliwość, szczególnie gdy na jego czele stanął „święty dyktator” – generał Romuald Traugutt, będący dziś kandydatem na ołtarze. Traugutt przez listy i dyplomację powstańczą informował na bieżąco bł. Piusa IX o sensie prowadzonej przez Polskę walki. W odpowiedzi Papież (który rok wcześniej uznał powstanie za rewolucję) zaproponował w 1864 roku (a więc w oblężonym Rzymie!) zwołanie międzynarodowego kongresu pokojowego na temat Polski i jednocześnie (akt bez precedensu) własne na nim przewodnictwo.
Europa pozostała głucha. Polska odrodziła się po pierwszej wojnie światowej jako państwo katolickie. Jednocześnie cały czas zagrożone przez sąsiadów nie uznających naszego prawa do istnienia. Najpierw przez Rosję komunistyczną, której najazd odparliśmy pod Warszawą w 1920 roku, potem również przez zremilitaryzowane Niemcy Hitlera. W tym czasie prawdziwym natchnieniem dla opinii katolickiej w Polsce stanie się hiszpańska Krucjata przeciw rewolucji w 1936 roku. Walka powstańców hiszpańskich była na bieżąco relacjonowana w prasie katolickiej, a naznaczyła świadomość społeczną do tego stopnia, że komunistyczny dyktator Jaruzelski jeszcze pięćdziesiąt lat później będzie mówił, że Druga Rzeczpospolita była reakcyjnym państwem piewców hiszpańskiego Alkazaru. A Jaruzelski mówił to przeciw „Solidarności”, jeszcze jednemu w naszej historii masowemu ruchowi narodowemu, który – z błogosławieństwem Kościoła – wystąpił w obronie wiary, wolności i niepodległości Ojczyzny. Tak więc karlizm, dla nas – polskiej prawicy katolickiej – nie jest pięknym, ale „egzotycznym” zjawiskiem politycznym. Właśnie w swej oryginalności, nieprzetłumaczalności – jest również analogiczny do losów sprawy polskiej. Przede wszystkim jest potwierdzeniem trwałości przedliberalnego ładu chrześcijańskiego, żywą tradycją społeczeństwa, które nie przeciwstawiało sobie autorytetu i wolności, porządku i praw, wiary i ziemskiej Ojczyzny. Ten porządek kultury, tak niezłomnie przechowywany przez karlizm, w Polsce pozostał ciągle żywy społecznie. I dziś na wszystkich sztandarach Wojska Polskiego mamy dewizę „Bóg-Honor-Ojczyzna”, tak bliską duchowi karlizmu. Tak po 1989 r., jak po 1918 – dążenie do zagwarantowania chrześcijańskiego charakteru odbudowywanej państwowości należało w Polsce zarówno do centralnych zagadnień politycznych, jak i stanowiło wyznacznik poglądów odradzającego się życia politycznego. Również w planie politycznym karlizm manifestuje tradycyjne, przedrewolucyjne rozumienie sprawiedliwości, które, bardziej niż na arbitralnej zmianie prawa, polegało na jego nieodwoływalności. Bo sprawiedliwość jest nieodwołalna i prawa z niej wynikające nie podlegają unieważnieniu – ani w drodze faktów dyplomatycznych, ani demokratycznych. To – zasadnicze dla karlizmu – przekonanie o nieprzedawnialności sprawiedliwości było motywem dążenia do odbudowy niepodległej Polski. Zarówno w okresie rozbiorów, jak i zniewolenia komunistycznego. Ruch karlistowski urzeczywistniał wreszcie prawo oporu przysługujące narodom wobec uzurpacji władzy. A duch prawa oporu jest dziś niezbędny całemu światu katolickiemu, nie tyle wobec przemocy fizycznej, co do oporu moralnego, gdy chrześcijanie – jak pisał ćwierć wieku temu kardynał Joseph Ratzinger w Raporcie o stanie wiary – są znowu w mniejszości,
nawet bardziej niż u schyłku starożytności. Przyszły papież pisał też wtedy, że musimy w sobie odnaleźć odwagę nonkonformizmu – niezbędnego wobec (dokonującej się już) groźby adaptacji chrześcijaństwa do żądań liberalnej kontrkultury. Od przebudzenia tego nonkonformizmu zależy dziś przyszłość naszej cywilizacji.
Marek Jurek